sobota, 3 stycznia 2015

Szkoła zło konieczne?

Chociaż przerwa świąteczna w szkołach się jeszcze nie skończyła, tak mnie dzisiaj wzięło na rozmyślania o szkole. Zaczęło się od naganiania Janka do lekcji.
 Najpierw było, że: - nie chce mi się, mam jeszcze dużo czasu, a w końcu - nie mam nic zadane!
Chociaż wyniki w nauce ma niezłe, to do nauki trzeba za każdym razem gonić.. 
Lekcje, to ostatnia rzecz o której należałby pomyśleć! 
Wiem, że takie zdanie ma wiele dzieci z jego szkoły i gdyby tylko mogły, 
to najchętniej już teraz dałyby sobie z nią spokój. 

Naczytałam się ostatnio o jednej z włoskich szkół i jestem zszokowana! 
Nie wiem czy tak jest w każdej, ale podobno włoskie dzieci bardzo chętne, (wręcz z radością) uczęszczają w zajęciach. 

Chociaż Janek ma dopiero 11 lat, my zaliczamy już drugą podstawówkę. 
W pierwszej było 25 dzieci w klasie. Tłukli się właściwie codziennie.
 Pani nie ogarniała tego zupełnie.


Wychodziła z założenia, że skarżenie, to zły nawyk i trzeba uczyć się radzić sobie samemu. 
Co do skarżenia muszę się z nią zgodzić, ale jak 7 latek ma sobie poradzić z agresją w szkole?
Ponieważ już wcześniej mieliśmy do wyboru dwie pobliskie szkoły,
 postanowiliśmy przenieść go do tej drugiej. 
Ta diametralnie inna. Malutka. Tylko jedna klasa druga, a w niej tylko 9 dzieci! 
Powiecie, że to doskonale.
No nie do końca. Wychowawca w tak małych grupach większą wagę przykłada do niańczenia,
 niż przekazywania wiedzy. Pewnie bardzo dużo zależy od nauczyciela, ale w tym przypadku Pani wpajała dzieciom, że musi być informowana na bieżąco o wszystkim co się dzieje w klasie, tłumacząc że to nie jest donoszenie, tylko szukanie pomocy u nauczyciela. Efekt był taki, że dzieciaki biegały z każda duperela do Pani.
- Proszę Pani  a on to mnie popchnął
- A on to powiedział głupi
- A on nie chce mi pożyczyć kredki
Masakra! Ja wpajałam Jankowi, że skarżenie nie jest sposobem na rozwiązywanie konfliktów,
wiec skutek był taki, że cokolwiek by się nie działo zawsze wina był Jaśka,
 bo jako jedyny nigdy na nic się nie skarżył!
Nie podobało mi się też traktowanie uczniów jak przedszkolaków.
 Przy każdym wyjściu wszyscy trzymamy się za rączki w parach, na przerwach nie biegamy,
 nie krzyczymy, nie używamy telefonów ani żadnych konsoli. No ja się pytam co te dzieci mają na tych przerwach robić? Uczyć się?
Głośno w domu nic nie mówię, ale czasem nie dziwię się, że dzieci szczerze nie znoszą szkoły. 
Bo i za co miałyby ja lubić? Za rygor, wkuwanie na pamięć, 
czy brak możliwości wypowiedzenia się?


Dlatego tak strasznie dziwię się kiedy czytam o szkole, w której dzieci nie mogą się doczekać powrotu po przerwie świątecznej czy wakacjach.  A może to dlatego,że we Włoszech mają tak długie przerwy między zajęciami (1,5 - 2 godz) i mają wtedy czas na szaleństwa i zabawę z rówieśnikami? 
Może dlatego, że ciągle mają jakieś wycieczki (zazwyczaj związane z tematem lekcji)? 
Może dlatego, że to szczególnie otwarty i spontaniczny naród, że nie ma panoszenia się i wszyscy mówią sobie po imieniu (nawet nauczyciele z rodzicami uczniów).
Może dlatego że uczniowie nie mają prac domowych w tygodniu, tylko na weekendy?
Nie mam pojęcia o co chodzi, ale ja też tak chcę!!!
A może po prostu ja ciągle źle trafiam? 
A może za dużo wymagam?
A może po prostu jestem przewrażliwiona i wszystko jest w porządku,
 a ja szukam dziury w całym?...




Brak komentarzy: